Strony

piątek, 9 listopada 2018

with M













































A więc mój urlop, na który zaprosiłam też Marysię....;), zaczął się od wycieczki na Pilatus! I mimo, że to była najdroższa jazda gondolą to było warto! Zaczynając od tego, że podczas jazdy na górę poznałyśmy starszego Pana, który od 60(?) lat gra na rogu alpejskim! I którego później zobaczyłyśmy jak grał na szczycie ze swoją żoną i znajomymi. Ale wracając do Pilatusa to widoki zapierają dech w piersiach. Z jednej strony góry, z innej widok na Luzernę, z jeszcze innej jezioro czterech kantonów... byłyśmy zachwycone! A potem jeszcze śniadanie na szczycie i.... zgubiony portfel Marysi, który w końcu na szczęście się znalazł :)









A po górach mała rundka po Lucernie. Przepiękne miasto... Zresztą jak cała Szwajcaria :)


I prezenty od Marysi <3 skarpetek wystarczy mi już chyba na kilka lat



A tego samego dnia wieczorem wybrałyśmy się do Zurychu i wypiłyśmy wino nad jeziorem. Po drodze zobaczyłyśmy tą projekcję i nie mam pojęcia co to było, ale pamiętam, że bardzo wstrząsnął mną fakt, że ktoś udający Hitlera mówi o humanitaryźmie?! I tłum ludzi to ogląda?!









W niedzielę odpoczywałyśmy, ale w poniedziałek chciałam Marysi pokazać Zurych. Tak więc pochodziłyśmy po mieście, kupiłyśmy czekolady (okazuje się, że czekolada za 0.60 CHF smakuje tak samo dobrze jak ta za 5 CHF) i poszłyśmy wypić kawę przy ETH, skąd jest cudowny widok na miasto. Aaaaa no i po drodze spotkałyśmy BIO COFFEE SHOP hahaha

























We wtorek rano był już czas na kolejną podróż ----> Como! Malutkie i bardzo urocze miasteczko na północy Włoch nad jeziorem Como. Na pewno nie zapomnimy naszego Airbnb z bardzo miłym właścicielem i bardzo cuchnącym mieszkaniem. Śmierdziało tak, że brzydziłam się tam spać i kąpać i stwierdziłam, że muszę się napić zanim położę się spać. Tak więc cały dzień chodziłyśmy i zwiedzałyśmy, jadłyśmy lody, słuchałyśmy ulicznych grajków (DESPACITO!), zjadłyśmy najobrzydliwsze kasztany w miodzie i musztardzie, a na koniec kupiłyśmy pizze, wino i usiadłyśmy nad brzegiem Como. Najlepsza była para, która zatrzymała się i zaczęła mówić, jak bardzo nam zazdroszczą klimatu i że jesteśmy jedynymi, które na to wpadły. Szybko też zgadli, że jesteśmy z Polski i że z Warszawy i z Gdańska :D bardzo miła sytuacja ;) W końcu jednak trzeba było wracać do naszego śmierdzącego pokoju, ale już z samego rana...


























































... Mediolan! Zaczęłyśmy standardowo od kawy w typowej małej, włoskiej kawiarni. I na prawdę, Włosi piją kawę jak szoty - przychodzą, zamawiają, chlust i idą dalej. W ten sposób jak siedzisz i obserwujesz to możesz zobaczyć starszego Pana z psem, starszą Panią w okularach przeciwsłonecznych, plotkujących znajomych, czy pracowników z piekarni obok. Zakochałam się w stylu życia Włochów... potem poszłyśmy zwiedzać dalej, zrobiłyśmy małe zakupy, zjadłyśmy pizzę pod Duomo, wypiłyśmy kawę, która kosztowała 1,8 euro, ale musiałyśmy dopłacić po 3 euro za stolik, na końcu poszłyśmy na Apero, gdzie siedziałyśmy chyba 3 godziny i zjadłyśmy za trzech. Ale zdecydowanie zasłużyłyśmy po chodzeniu po 15 km dziennie :D i w końcu przyszedł czas na powrót do Szwajcarii. Jeden z najgorszych moich powrotów: najpierw czekanie w Mediolanie, potem czekanie w Zurychu, żeby w końcu czekać w Dietikon. A to wszystko między 3 a 8 rano... byłyśmy wykończone, zmarznięte i wściekłe. Ale w sumie chętnie przeżyłabym to wszystko jeszcze raz. Uwielbiam takie spontaniczne wycieczki, bez luksusowego hotelu All inclusive, tylko tanio i z przygodami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz